Łączna liczba wyświetleń

sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział VII: THE WALKING DEAD...

Niestety nie dane nam było zaznać odpoczynku po ostatniej misji. Dwa dni później znowu musieliśmy opuścić przytulne mieszkanka.
Kolejna misja, kolejna podróż do kij-wie-gdzie i czekanie na pociąg, który jeździ jak PKP. Świetnie. Nawet towarzystwo nie za ciekawe.
A wszystko zaczęło się od zwykłego listu.

Akurat siedzieliśmy sobie w najlepsze (ja pomiędzy dwoma mentalnymi dzieciakami - dzień jak co dzień), gdy podeszła do nas Wendy.
- To dla ciebie.
- Dla mnie?
- Może rachunki za prąd?
- Komornik.
- No otwierasz czy nie?
- Już, już, spokojnie.
- To jakaś misja? Specjalnie dla ciebie? HO HO
- Pewnie jakaś panna zauroczona twoim ciałkiem orki i jakże uroczą osobowością godną seryjnego zabójcy pluszowych misiów - podparłam swoją głowę na pięści.
Chyba chłopakowi się nudziło bo zaraz zerwał się z miejsca i wybiegł z gildii jakby go goniło stado Kaito.
- To co? Chyba idziemy z nim, nie? Wiem, że chcesz mu trochę dopiec - Mrugnęłam.
- Uch? - spojrzałam na nią znudzona - Czy ja wiem? Wtedy bym musiała spędzić z nim swój wolny czas.
- Przecież i tak jęczałaś, że ci się nudzi. Ale jak tam chcesz - Podeszłam do baru po nową szklankę (soku, żeby nie było).
- Hmm… W sumie… Trzeba odpłacić pięknym za nadobne - powiedziałam, uśmiechając się wrednie. Zaczęłam pić za pomocą słomki mój napój.
- To się pospiesz, bo zaraz nam pociąg spierdoli! - Ryknęłam z drugiego końca gildii.
- Skąd wiesz, że pociąg?...
I w taki o to sposób znaleźliśmy się w tej samej sytuacji co kilka dni temu. Tylko… Kto inny zrobił karpika.

Poleciałyśmy na stację z prędkością Amerykanina w McDonaldzie. Ledwo zdążyłyśmy wskoczyć do pociągu. Za to mina Yato - bezcenna.
- Wybieracie się gdzieś?
- Jasne. Na Karaiby przez Chiny… - padłam na fotel z taka gracją, że oczy wypływajo.
- Jedziemy z tobą, koleżko - Siadłam sobie skromnie na wolnym miejscu.
- Chyba sobie… A, no tak. To ma być zemsta za tą waszą misję.
- Nagroda spryciarza roku wędruje do…
- Czemu tak myślisz? Pomyślałam, że będziesz czuł się bardzo samotny. Nie mogę pozwolić nowemu członkowi gildii na bycie samotnym. Jak by to świadczyło o mnie? - powiedziałam głosem skrzywdzonego dziecka w sklepie z zabawkami.
- Nie powinnyście ze mną jechać - Mówił całkiem serio. Zabrzmiało to jak jakaś groźba.
Musiałam na niego spojrzeć żeby upewnić się, że go nie podmienili na peronie.
- O czym ty gadasz? - Zdziwienie lvl hard.
- Nie ważne.
- Ale tajemniczy… Wiesz, że nie musisz nic ukrywać? Widziałam cię nago nie jeden raz w basenie… Nic gorszego nie może się przytrafić, prawda? - powiedziałam tak słodko, że lukier to przy tym sól.
- Mieliśmy wtedy po 7 lat - Do końca podróży nic więcej nie powiedział.

Po godzinie wysiedliśmy gdzieś w Wygwizdowie Małym.
- Na czym w ogóle polega ta misja?
- Jeszcze nie wiem.
- Jak to nie wiesz?
Yuki spojrzała na niego z niedowierzaniem w oczach. Ja z kolei gapiłam się na jakieś drzewo by nie powiedzieć nic sarkastycznego. Oj, było ciężko.
- Czy tu ktokolwiek mieszka? Zaczynam mieć złe przeczucia.
No i wykrakałam. Nagle wiatr przybrał taką siłę, że dookoła nas zaczynały latać różne dziwne przedmioty.
- Uważajcie!
Na milimetry mogę oceniać odległość, która dzieliła moje oko i wytrych. Czemu to zawsze we mnie latają ostre lub ciężkie przedmioty? Ktoś tam na górze mnie nie lubi.
I znowu dane nam było ujrzeć jakichś pedałów z ogromnymi uśmiechami. Chyba zacznę to sobie zapisywać w kalendarzu.
- Witamy w tej jakże przepięknej wiosce! - Akurat.
- Kto to, kurwa, jest?
- Mam wielu przyjaciół.
- Taa… Chyba licząc tych co chcieli cię zabić. Chociaż ja bym tego przyjaźnią nie nazwała... - spojrzałam badawczo na umięśnionego chłopaka ze wzrostem 170+. Nie podobał mi się sposób w jaki na nas patrzył.
- Myśleliśmy, że zrozumiesz przekaz. Miałeś być sam.
- Uwierz mi, z tymi dwoma nie chcesz zadzierać. Bardziej upierdliwych ludzi nie znam.
- Dzięki… chyba.
- Jak tam sobie chcesz.
- Nie musiało to być tak ważne skoro tak szybko odpuściłeś - uśmiechnęłam się wrednie - Teraz prowadź. Zrobimy co mamy zrobić i spadamy stąd.
Typek spojrzał na mnie jakoś dziwnie. Ten drugi bliźniak z innej matki też.
- Znamy się?
- Ona serio myśli, że są tu dla jakiejś misji? - Roześmiali się jak stado pawianów.
Gdy nareszcie skończyli, jeden z nich zaczął coś mamrotać pod nosem. Z ziemi dookoła nas zaczęły wyłazić szkielety.

- Dlaczego to zawsze muszą być szkielety, a nie na przykład pluszowe misie?!
- Możesz się nad tym zastanowić innym razem.
- Ale jesteś zabawny… ubaw po pachy - powiedziałam to z ilością emocji równą zero. Zaczął do nas iść jakiś szkielet, szef-wszystkich-szefów, wnioskując po jakimś wisiorku bliżej nieokreślonym. Stanęliśmy gotowi do walki.
- Na waszym miejscu nie patrzyłbym im zbytnio w oczy… oczodoły.
- Dlaczego? - Bach, główka poleciała.
- Bo wam wyssie dusze i żywe stąd nie wyjdziecie.
- Zajebiście.
- Oczywiście. Czego można było by się spodziewać? - wymamrotałam sarkastycznie - Sądząc po tym dziwnym dymie to dotknąć ich też nie możemy. A ty co o tym sądzisz patafianie?
- Jak ich ostatnio widziałem to te szkielety były wielkości kota. Jeszcze jakieś pytania?
- Ja bym tam jednak wolała wiedzieć co się stanie, jak mnie dotknie.
- Mogę wam to wyjaśnić - Uśmiech kanibala - W skrócie, nakłada na ciebie klątwę. Nie możesz się ruszać, a potem… umierasz - Jeszcze większy uśmiech.
- Huh? Tylko tyle? Żadnych fajerwerków? Krwi i mózgu na ziemi? Żadnych eksplozji? - pokręciłam głową - Ale daremne.
Chyba mu się nie spodobała moja skromna opinia. Poczerwieniał jak burak ze złości. Jeszcze trochę a dym by mu z uszu wylatywał.
- Nie chcę nic mówić, ale ich jest coraz więcej!
- Najlepiej trzymać się od nich z daleka.
- Łatwo powiedzieć.
- No shit, Sherlock! Jestem pod wrażeniem twojej dedukcji - te całe kostki idą w naszym kierunku. Trzeba się nimi zająć jak najszybciej.
Nie dość że mieliśmy prawdziwy The Walking Dead, to jeszcze ten gościu zaczął coś kombinować z wiatrem. Powstrzymałabym go, gdyby nie te przeklęte stwory o posturach modelek.
- Jakoś ich powstrzymam, a wy stąd wiejcie!
- Jak? Nie mów mi, że masz tam pod skórą ukrytego Hulka - powoli zaczęłam zbierać magię, żeby się obronić. Te kościotrupy szły z prędkością ślimaka na autostradzie, ale swoje ruchy jak muchy w smole nadrabiały ilością - Nie ma szans, że schowam kitę i ucieknę.
- Kaito uwa…
I w tym momencie moje cholerne szczęście spierdoliło do Sosnowca, przy okazji odwiedzając Czarnobyl. Poczułam coś kościstego na ręce. Zostałam pokonana przez umarlaka. Nie wierzę.
Właśnie przebijałam umarlaka mieczem z cienia, gdy usłyszałam Yuki. Odwróciłam się jednocześnie wykańczając kostki wokół mnie. Byłam w szoku. Yuki została dotknięta przez kościotrupa. Nawet nie zarejestrowałam, że zabiłam szkieleta dopóki nie złapałam opadającej na ziemie przyjaciółki.
Zobaczyłam tylko biegnącą w moją stronę Kaito, a potem... nic.
- Co jest?!
- Faaaak! Yuki! Słyszysz mnie?! - potrząsnęłam nią jak szmacianą lalką. W między czasie zabijałam za pomocą magii szkielety, które podeszły za blisko - Ocknij się albo będę musiała cię spoliczkować jak na jakimś tanim filmie sensacyjnym!
- Przecież ostrzegałem.
- Cholera! Zabierz ją stąd!
- A myślisz, że co robię?! Opalam się?
- Dobra, koniec! Czego chcecie?
- Po prostu trochę uprzykrzyć ci życie. Stałeś się niezłym mięczakiem. Pokaż nam tą dawną bestię.
- Chciałbyś.
- Pffft. ‘’ Dawną bestię’’? Skąd ty bierzesz te teksty? - powiedziałam jednocześnie zakładając lewę ramię Yuki na moje ramiona.
- Mówiłem dosłownie.
- Wiejemy zanim coś jeszcze mu wpadnie do łba!

Z mocą Supermana pobiegłam w stronę jakiegoś starego domu trzymając i taszcząc ze sobą jeszcze ciepłe ciało Yuki - Ale ty gruba. Powinnaś schudnąć trochę, bo mój krzyż wysiada.
- Trzeba coś wymyślić zanim nas znajdą. Co z nią?
- Skąd mam wiedzieć? Nie jestem lekarzem! - położyłam ją delikatnie na dywanie - Umiera jakbyś nie zauważył.
- Cholera! Wszystko przeze mnie! Chociaż w sumie przez was też! Po coście się tu pchały?!
- I co? Sam byś tu przyszedł i skończył jako szaszłyk prędzej czy później!
- Musimy jakoś spacyfikować kościotrupowego gościa. Ten drugi jest słabszy.
- To, że słabszy, to nie znaczy, że mniej niebezpieczny. Kontroluje powietrze… Może nas udusić jeśli sobie tego zażyczy - spojrzałam na Yuki, która leżała nienaturalnie spokojnie - Najpierw musimy ją jakoś z tego wyciągnąć.
- Tylko już nią nie trzęś, bo to nie pomaga… Idę go dorwać. Jak z nim skończę, to mi powie jak jej pomóc.
- Oszalałeś? - złapałam go za rękaw - Nie możesz iść tam sam. Jakbyś nie zauważył, to za tymi drzwiami znajduje się armia dymiących szkieletów, których nie można dotknąć inaczej niż za pomocą magii. Zanim postanowisz zgrywać bohatera, to pomóż mi ją przenieść w bezpieczniejsze miejsce.
- Słyszysz to? Chyba nie zdążymy.
- Pierwszy raz w życiu chciałabym, żeby to Jehowi pukali do drzwi…
- Kurwa!
I w tym samym momencie drzwi wyleciały z głośnym JEBUT.

_______________________________________________________________
AAAA umieram! ^^
Tym razem postanowiłyśmy zbudować napięcie i podzielić rozdział na części (nikt tego nie lubi o3o).
Miłego czytania.
I trzymajcie kciuki żebym wyzdrowiała! <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz