Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 10 stycznia 2016

Rozdział VI: Mały smarkacz i zawał stulecia.

Minęło kilka tygodni od dnia, w którym Yato dołączył do naszej gildii.
Przez cały ten czas nie brałyśmy żadnych misji, bo nic ciekawego nie było. Łaziłyśmy tylko po mieście, od czasu do czasu odwiedzając gildię.
Moja chęć na SZOPING nie wróciła, nie ważne jak bardzo się starałam. Łaziłyśmy po mieście, zazwyczaj bez celu. Czasami w ciszy jakiej nawet na mszy nie spotkasz. Nie było żadnych ciekawych misji, a nasze zapasy pieniężne topniały jak lody Antarktydy.
- Trzeba znaleźć sobie jakieś zajęcie, albo padniemy z głodu - Szukałam na tablicy czegoś ciekawego.
Skanowałam tablicę ze wzrokiem szczeniaczka ‘’ PLIZ CZŁEK DAJ MI TĘ KIEŁBASKĘ’’, ale bez skutku. Już miałam się poddać gdy moim pięknym oczom ukazał się TO.
ZADANIE
Dla nas.
Nie wierzę.
Zerwałam je z tablicy szybciej niż błyskawica. Zaczęłam je czytać jednocześnie podchodząc do najbliższego miejsca siedzącego.
- Nie jest idealne, ale… Już dłużej wytrzymać nie mogę. Jeśli spędzę jeszcze jeden dzień nie robiąc nic, to chyba komuś oczy wydłubie za pomocą kwiatka.
Yuki spojrzała na mnie jak na zbiega ze szpitala psychiatrycznego.
- Już spokojnie.
Zadanie polegało na niańczeniu jakiegoś bachorka bogatych ludzi. Dzieciak jest chyba istnym diabłem skoro nikt nie zechciał zadania przyjąć, mimo BARDZO hojnej zapłaty.
Doświadczenie mamy. Gorzej być nie może.
- Lepsze to niż nic. Idziemy, bo może jeszcze kogoś znajdą - Haha, na pewno.

Poszłyśmy na stację. Czekała nas kilkugodzinna podróż do posiadłości Hevley. Z tego co wiem ta cała rodzinka od pokoleń zajmowała się produkcją wysoko procentowych napojów. Wiedzieli za co się zabrać. Członkowie Fairy Tail wypijali pewnie połowę z tego co udało im się napędzić.
Wpadłyśmy do pociągu i ruszyłyśmy w stronę naszego przedziału (zarezerwowałyśmy, ah ta wygoda). Niestety ktoś już tam siedział.
- Co się tak gapicie, jakbyście ducha zobaczyły?
Poczułam jak mi ciśnienie skoczyło. Co on tutaj robi? Praktykuje bycie stalkerem czy jak?
- Ten przedział jest zarezerwowany. Wiedziałbyś, jakbyś umiał czytać.
- I myślicie, że same sobie poradzicie z tym dzieckiem? - To było bezczelne.
- A czemu nie? Dałyśmy radę pilnować szóstki, to z jednym sobie poradzimy.
- Mam wątpliwości.
- Co? Niby ty masz jakiś instynkt macierzyński do tego? Ty nawet muchy nie potrafiłeś przy życiu utrzymać, a co dopiero dziecko - opadłam na siedzenie jednocześnie trącając Yato nogą.
- Pociąg ruszył, więc wysiąść już raczej nie da rady. Chyba że mu pomożemy - Wredny uśmiech numer 3 - Kasą się nie podzielimy, nie myśl sobie.
- Nie zależy mi. Nie chcę tylko żebyście zrobiły coś głupiego.
Niańka, cholera jasna.
- Dobry samarytanin się znalazł od siedmiu boleści. W dupie - posłałam mu spojrzenie wściekłego kota - A to jest nasz przedział, więc spierniczaj stać na zewnątrz.
- Wyrzucisz mnie stąd? Nie myślałem, że jesteś aż tak okrutna - Utonęłam w ironii i sarkazmie.
- To widocznie nie znałeś mnie za dobrze - uśmiechnęłam się sarkastycznie - A teraz sio! - otworzyłam za pomocą magii drzwi i wskazałam na nie palcem.
Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy się na siebie bez mrugania.
W tym momencie podbiła do nas jakaś starucha.
- Jaka ta młodzież niewychowana! Starszy człowiek stoi, a oni sobie siedzą!
- Wolicie ją czy mnie?
- Kaito, jak ona tu siądzie, to ja wysiadam.
- To szantaż! Powinnaś być po mojej stronie - wyszeptałam. Kątem oka obserwowałam zadowolonego z siebie Yato.
- Dobra! Wygrałeś z tym miejscem, ale to jeszcze nie koniec - zamknęłam drzwi.
Baba dobijała się jeszcze chwile, ale w końcu dała za wygraną.
- Dziękuję. I nie obrażaj się już. Przecież on cię olewa, nie mów mi, że przeszkadza ci samo to, że tu jest.
- Oddycha za głośno - wymruczałam. Zaczęłam gapić się w okno.

Dojechaliśmy na miejsce w ciszy i napiętej atmosferze. Po dotarciu do posiadłości o mało nie padłam na zawał. Była ogromna i niczego sobie. Taki mini-pałac.
- Ci to się potrafili urządzić.
- Wszystko na pokaz… - między nami stała Yuki, która skutecznie przeszkadzała mi w zabijaniu patafiana na tysiąc sposobów za pomocą moich paczałek.
Nie wiem czy stanie między nimi to najlepszy pomysł. Jeśli zginę, postawcie mi pomnik. Ogromny.
- Dobrym pomysłem byłoby wejść do środka…
Ale ledwie przekroczyliśmy próg domu, jego właściciele wcisnęli nam w ręce jakieś listy zadań i już ich nie było.
- DA FAK? - zaczęłam czytać pierwsze zadania z listy. Nie wiem czy sprzątanie zamarynowanych palców z piekarnika należy do zadań opieki nad dziećmi. Wątpię, że jest to bezpieczne dla dorosłych, a co dopiero dla dzieci.
Na liście było dużo zadań odnośnie smarkacza. Zanieść na spacer (na plechach?), wytrzeć nosek, zrobić amciu. Zapowiada się piękny dzień.
Trzeba znaleźć smarkacza. To chyba najtrudniejsze bo ten pałac ma trzy piętra. To będzie jak szukanie igły w stogu siana.
- Musimy się rozdzielić. Każdy pójdzie na inne piętro. Spotykamy się tu gdy znajdziemy gnojka - głos kapitana w akcji~.
Ruszyłam na ostatnie piętro. Jaka czystość, aż oczy bolą. Mój pajęczy zmysł dał znać. Ruszyłam na przód. Chyba na coś nadepnęłam, bo na moją głowę zaczęły się sypać kawałki sporych kamieni. Nie wiem ile gówniarz ma lat, ale chyba jest Pudzianem.

Byłam na parterze. Duża przestrzeń jak na razie. Mało miejsc do schowania. Szłam powoli nasłuchując jakichkolwiek oznak życia. Jak przystało na tak wielki dom bogatej rodziny, nie ujrzałam ani pyłka kurzu. Zaczyna mnie to przerażać. Miałam już skręcić w lewo, gdy usłyszałam dźwięk spadających naczyń. Szybko pobiegłam w ich kierunku. Leżały na ziemi. W ostatniej chwili się schyliłam, bo inaczej dostałabym żelazkiem w głowę. Jednak nie wyszłam bez szwanku. Z jakiegoś kierunku nadleciała lina i mnie wywaliła.
Nie zginęłam. Jest dobrze.
Usłyszałam nieludzki ryk z niższego piętra.
A potem krzyk.
- Mam gówniarza!
Zemsta będzie słodka.
Och! Pogadamy sobie na temat zasad pracy i BHP.
Poleciałam na parter, gdzie dzieciak już został otoczony przez żądne krwi osoby. Jednak wyglądało na to, że się nie bał. Wręcz przeciwnie, patrzył na nas, jakbyśmy to my byli związani. Zaczęłam zbierać listę tortur, tak na wszelki wypadek.
- Słuchaj no… Wiesz co mogło się stać gdy ktoś dostał tym żelazkiem w głowę? - zapytałam z wymuszoną słodkością.
Dzieciak spojrzał na mnie znudzony.
- Mówiłem, że nie dacie sobie z nim rady.
- Możemy przełożyć tą rozmowę na inną okazję? - Byłam LEKKO poirytowana - Słuchaj mały, chcesz czy nie musimy się tobą zaopiekować. Możemy się nawzajem torturować, nawet to lubię, ale możemy też w spokoju spędzić ten jeden dzień. Co wybierasz?
Myślałam, że już nie da się bardziej wyglądać na znudzonego. Ale mu się to udało! Wyglądał tak jakbyśmy byli jakimiś natrętnymi muchami, co mu życie utrudniają. Jaki to on biedny, że mości pan musi się z nami użerać.
- Skończyłaś już? - powiedział głosem pełnym wyrzutu.
- Nie pyskuj mały, bo twoich rodziców tu nie ma, więc nie musimy stosować głupich zasad wypisanych na tych karteczkach - Udało mu się wyprowadzić z równowagi nas wszystkich. Gdyby nie był tak upierdliwy, to szacunek.
- Pff? Myślisz, że się was boję? Możecie mi naskoczyć! PLEBS! - wykrzyczał dzieciak z zadowoleniem namalowanym na twarzy.
- Ałć! To bolało! Jak ja przeżyję tę obelgę! - teatralnie złapałam się za ciuchy w miejscu serca - Ale wiesz co? Teraz musisz ze zwykłym PLEBSEM spędzić CAAAAŁY dzień.

Trochę mu zrzedła mina. Ale i tak cały dzień męczył nas, jak tylko się dało. W pewnym momencie stwierdziłam, że dość tego. Siadłam na podłogę w pozycji jogina i olewałam jego wszelkie krzyki i żądania.
- Nigdzie się więcej nie ruszam. Nie zaciągniecie mnie.
- Jeszcze raz pociągniesz mnie za włosy, a to twoje palce będą w piekarniku - powiedziałam cicho, gdy któryś raz z kolei ten gnojek pociągnął mnie za kucyk. Nie należy to do przyjemnych zachowań, gdy niesiesz coś co śmierdzi i w dodatku jest płynne.
- Yuki, może byś nam pomogła?
- Nie ma mowy. Nie ruszam się stąd. Będę tu siedzieć aż ten gnojek umrze z głodu.
Nie wytrzymałam. Złapałam małego za rękaw i przystawiłam mu na wysokości nosa pojemnik z cieczą bliżej nieokreśloną.
- Jeszcze chwila a ten glut znajdzie się na tobie.
Dzieciak spojrzał na mnie zdegustowaną miną godną krytyka kulinarnego w KFC.
- Dobra! Ale niszczysz mój eksperyment, który ma na celu udowodnienie… - nie dokończył bo przystawiłam mu rękę do ust. O dziwo to zadziałało. Zamknął się na chwilę i patrzył na mnie pytająco.
- Rusz tyłek albo ci pomogę.
- Próbuj. Życzę powodzenia.
- Kaito zrób z nią coś…
- Bozia rączki dała, to ich użyj. Ja mam tu inne zajęcie niż obijanie się - powiedziałam, jednocześnie wylewając ciecz do jakiegoś pojemnika. Na szczęście z pokrywką.
Złapałam za fraki chłopaczka i poszliśmy na górę. Przez cały ten czas nawet się nie ruszył.
- Nie wierzę. Woli się bawić ze smarkaczem… Wstaniesz czy nie?
- Zamknął się? TAK! Widzę, że Kaito poszła go torturować.
Na górze stałam po środku wielkiego pokoju pełnego… wszystkiego.
- Skoro musisz sprzątać… Ale mam jeden warunek - nie podobał mi się ton jego głosu.
Patrzyłam na niego podejrzliwie - Jaki? I nie myśl, że sama będę sprzątać ten bałagan.
- Musisz przeprowadzić ze mną eksperyment - powiedział z radością dziecka na widok czekolady.
- Myślę, że da się to zrobić, ale musisz mi powiedzieć czego będzie dotyczył - jedyna jego reakcja to tajemniczy uśmieszek.

Powlokłam się na górę, zwabiona podejrzaną ciszą. Yato lazł zaraz za mną.
- Kaito, mam nadzieję, że dzieciak jeszcze żyje.
Spojrzałam na nią zza moich gogli. Razem z Erikiem siedzieliśmy na podłodze gdzie ogrzewaliśmy próbkę z włosami.
- Palicie tu jakiegoś szczura?
- O ludzie, jaki smród - Z ust mi to wyjął.
- Sprawdzamy różnicę jaką jest popiół zwierząt i ludzi ze względu na budowę włosów różnych osobników - powiedział szybko i wrócił do obserwacji.
- No - dodałam.
Patrzyłam na nich bez mrugania. Mieli oboje taką samą minę.
- A wy co? Bliźniaki jednojajowe?
- Brak kurzu chyba źle wpływa na twój mózg…
- O! To też możemy sprawdzić! - powiedział entuzjastycznie.
- Chyba na twój. Mój działa jak nigdy wcześniej! Ten młody to mały geniusz z za dużą ciekawością.
Obróciłam się do Erika - Możemy sprawdzić działanie - kiwnęłam w stronę puszki na stole - na człowieka w wieku 16+ - wyszczerzyłam się jak Joker.
- Chyba zaraz zawału dostanę… Idę usiąść na słońcu, a jak nie zdążę dojść, to najwyżej się wypieprzę na miękką trawę.
Wyszłam, o mało nie potrącając kolejnego eksperymentu.
Trafiłam do wariatkowa.
- Chcesz być naszym pierwszym ochotnikiem Yato? - spojrzałam na chłopaka.
Momentalnie w oczach Erika pojawiły się gwiazdki pełne ekscytacji. Trudno uwierzyć, że ten dzieciak ma więcej niż 2 wyrazy twarzy - ekscytację i skupienie.
- Chcesz żebym robił za TWOJEGO króliczka doświadczalnego? - powiedział z wielkim uśmiechem.
- A widzisz tu kogoś innego? Albo ja albo on - wskazałam palcem na Erika.
- Bardzo chętnie dałbym ci się PRZEBADAĆ, ale ktoś musi znaleźć Yuki i ewentualnie ją reanimować.
- Do usta-usta to pierwszy, a do pomagania ludzkości w tym JAKŻE WAŻNYM zagadnieniu to nie ma komu.
- Usta-usta? Sugerujesz coś?
- Ja? Skądże - powiedziałam z takim sarkazmem, że wylewał się bardziej niż Nil.
- Właśnie widzę. Mów o co ci chodzi i nie sarkazmuj.
- A więc… Polega on na tym, że musisz wypić ten płyn - wskazałam na pudełko - i przebiec 20 minut. Zanim jednak to zrobisz trzeba przeprowadzić serię badań…
- Pobieranie krwi, ciśnienie, oddech, jak wyglądają twoje źrenice i takie inne. Bez bolesne w porównaniu do poprzednich - wyszczerzył się jak Joker do sera.
- Obawiam się, że jesteście oboje chorzy psychicznie - i wyszedł.
- Zostaliśmy sami skrzacie. A wiesz co to oznacza? - spojrzałam na niego wymownie.
- Nieeeeee - zajęczał jak kot na płocie.
Siedziałam sobie spokojnie na trawniczku, wgapiając się w drzewka, gdy mój spokój został zaburzony.
- Ona oszalała.
Nagroda spostrzegawczości wędruje do…
- Niech się bawi. Poniekąd jest jeszcze dzieckiem. Przynajmniej psychicznie.
- Oho, czy to nie jego rodzice?
- Nareszcie! Świat wróci do normalności!

Z charakterystyczną dla nich ignorancją rzucili mi czek na nagrodę i zniknęli w domu. Po chwili wyleciała z niego Kaito.
- Hahahaha! To działa!
- Zamknij się! Zanim cię tu zostawię - Ostatnie zdanie wyjęczałam.
- Trzeba by wrócić.
Z okna wystawał mop blond włosów - Jesteś na dobrej drodze Erik! - krzyknęłam i pomachałam mu. Dzieciak odmachał mi i zamknął okno. W ten oto sposób pożegnaliśmy się z posiadłością państwa Hevley’ów.
Po powrocie Wendy zapytała mnie jak było. Musiałam się powstrzymać żeby nie zemdleć.
- Ekstra! Lepiej być nie mogło!
- Nie narzekaj, mogło być gorzej.

Mogło być. Spędziliśmy ten dzień popijając ognistą wodę na złagodzenie nerwów. Yuki stwierdziła, że już nigdy nie weźmie zadania związanego z opieką nad dzieckiem. Yato zaś dał upust swojej sarkastycznej stronie jak nigdy dotąd. Ja z kolei nigdy nie czułam się tak świetnie jak w tym momencie. Nie wiem czy było to spowodowane napływem gotówki, zjedzeniem pysznego obiadu lub zwyczajnie dzięki dziwnej miksturce Erika. Nie istotne. Misję uważam za zakończoną.

_______________________________________________________________
Rozdział napisany trochę dawno, ale jakoś zapomniałam go wrzucić.
Przepraszam bardzo!
W następnym spodziewam się odrobiny akcji i może jakiejś niespodzianki. ;)
Miłego czytania. ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz