Łączna liczba wyświetleń

piątek, 10 czerwca 2016

Rozdział XI: Kamienie szlachetne i ukryte zagrożenie

Postanowiłyśmy trochę zmienić narracje i pozwolić naszym chłopakom myśleć, więc od dzisiaj oni również będą wyrażać swoje myśli i opisywać wykonywane czynności. Miłego czytania. :)
_________________________________________________________________________

Klasztor (jak się okazało), w którym się znaleźli był ogromnym budynkiem z szarych bloków skalnych. Miał kilka wieżyczek i ogromny dziedziniec. Znajdował się na szczycie góry i prowadziło do niego 215 schodów (według legendy był to wiek założyciela klasztoru). Pod górą przepływał mały potok pełen ryb.


- Witajcie.
Dziadek wyglądał jak mops na emeryturze. Dziwię się, że widział cokolwiek.
- Dzień Dobry, cześć i czołem! Ładnie się pan urządził… listonosz ma pewnie ciężko.
- Yyyyy… Skoro już tu wleźliśmy - Yato chciał mnie zabić wzrokiem - to może nam pan powie co my tu robimy? I czemu ten stworek nas tu przyprowadził?
- Dowiecie się… Ale nie teraz.
- Trochę nam się spieszy… musimy jeszcze zdążyć zadanie zrobić bo krucho z kasą… - wzruszyłam ramionami - To my nie będziemy przeszkadzać. Przyjdziemy jak będzie na to odpowiedni czas.
- Ależ zostańcie. Kiedyś było nas tu tak wielu…
- No i to jest właśnie najlepszy powód żeby stąd iść…
Powoli zaczęłam się wycofywać w stronę wejścia. Yuki i Yato zrobili zresztą to samo.
- Zostańcie… Proszę - Trochę mi się go żal zrobiło.
- Nooo, kilka dni chyba nie zaszkodzi?
- Powinniśmy stąd iść. Nie płacą nam za siedzenie i patrzenie w kamienie - odwróciłam się do Yato - A ty co o tym sądzisz?
- Wiesz, że za wami polezę. Nie ważne co zrobicie - Z resztą, dokąd miałem iść?
- Czyli zostajemy! Słyszy pa… Zniknął!
- Abrakadabra Mopsus Staruszkus pojaw się przed nami! - zapadła niezręczna cisza.
Yuki i Yato patrzyli na mnie jak na zbiega z psychiatryka… Może mieli trochę racji.
- No co? Może się pojawi jak go przywołamy?
- Głupia jesteś… Trzeba sobie znaleźć jakieś spanko - Spojrzałam na Yato - Ty chyba możesz spać na podłodze?
- Trzymajcie mnie, bo jej krzywdę zrobię.
- Ty serio chcesz tu zostać jak ten dziadek się wziął i zmył? - spytałam z niedowierzaniem.
- A trafisz stąd do domu?
- Ja? Ja nie trafię? Potrzymaj mi piwo! - podciągnęłam rękawy i ruszyłam w kierunku wyjścia.
- Pobyt tutaj dobrze nam zrobi - Wyminęłam ją i poszłam pozwiedzać trochę budynek. Było tam pełno różnych malowideł.
- Idziesz czy zostajesz z nią Yato?
- Idę tam, gdzie odpocznę od waszego gadania.

Gdy już się napatrzyłam na obrazki, zaczęłam szukać moich znajomków. Zorientowałam się, że spędziłam nad nimi całe dwie godziny.
Szłam przez polanę w stronę (tak myślę) gildii. Słońce zaczęło powoli zachodzić. Nawet nie zauważyłam, że spędziliśmy tyle czasu w tej całej jaskini. Odwróciłam głowę, ale już nie widziałam góry. To dobry znak. Szłam przed siebie z nadzieją na dotarcie do celu.
- O tu jesteś! Kaito gdzieś wyparowała.
- Chyba wróciła do gildii…
- Ehh, będziemy musieli jej poszukać… Ej, a gdzie twój płaszcz? No i miecz.
- Płaszcza nie wziąłem… A miecz nie będzie mi więcej potrzebny. Chcę się odciąć od przeszłości.
- To teraz będziesz się bił na żołędzie czy szyszki? - Facet był poważny jak nigdy - Wiesz co… Jeśli chcesz, to mogę ci coś dać.
- Kawałek metalowego kija?
- Ehh sieroto. Tak się go wysuwa…
- Wow, ekstra! Skąd go masz?
- Tata mi dał. Jakoś nigdy nie mogłam się nauczyć nim wywijać.
- Nie mogę go przyjąć…
- Bierz i nie gadaj! Idę znaleźć tą sierotę zanim zrobi sobie krzywdę…
Mijały kolejne minuty i nic. Szłam przed siebie a polana nie kończyła się. Kiedy wreszcie zauważyłam jakąś górkę przed sobą to o mało co nie skoczyłam ze szczęścia. Pobiegła na nią by zobaczyć przed sobą… górę. Górę z setkami schodów. Wyjątkowo podobna do tej, z której wyszłam kilka godzin temu… No to chyba są jakieś jaja. Niemożliwe jest to, że zawróciłam. Oj, chyba ktoś nie chce żebyśmy sobie stąd poszli.
- Kaito! Jak ty to zrobiłaś, że polazłaś w kółko?
- Nie poszłam! Cały czas kierowałam się do przodu aż tu nagle ni z dupy ni z pietruchy to to wyrosło! - krzyknęłam wkurzona po znalezieniu się na górze.
- No już spokojnie… Słyszałaś ten gong? Czy to tylko moja wyobraźnia.
- Jak dla mnie to tutaj może nawet Makarena lecieć! - spojrzałam w stronę Yato - Co się patrzysz? Nigdy nikogo zdenerwowanego nie widziałeś?
- Po prostu zabawnie wyglądasz.
Zostawiłam ponownie kłócące się dzieci i ruszyłam do sali, w której spotkaliśmy dziadka.
- Oh jesteście…
- W sumie tylko ja… No już jesteśmy wszyscy.
- Dlaczego nie mogę sobie stąd iść?! - wpadłam jak wkurzony kot po kąpieli.
- Mam wam coś do przekazania… Z tych malowideł wynika, że nie jesteście zwykłymi magami. Przybycie tu było waszym przeznaczeniem.
- Przeznaczeniem? Nie jakimiś zwykłymi magami? Malowidła? - rozejrzałam się po pomieszczeniu - O czym ty bredzisz dziadku?
- Może on w ten gong uderza głową?
Kaito się roześmiała, a Yato chichrał się pod nosem - Jesteście jak duże dzieci… - Spojrzałam na dziadka - O co chodzi z tymi malowidłami?
- Przedstawiają one kolejne wcielenia pewnej grupy magów.
- Ciekawa historia… - powiedziałam sarkastycznie po zatrzymaniu śmiechu rodem z horroru.
- Pamiętam doskonale twoje poprzednie wcielenie - Uśmiechnął się, ale było w tym uśmiechu coś… Ujmującego - Równie charakterna, choć miała ogromne serce.
Zamrugałam kilka razy jak człowiek z rzęsą-skurwielem w oku - Yyy…? - wydałam bardzo inteligentny dźwięk.
- To musiałbyś być nieźle stary…
- Mam dwieście lat.
- A ja się boję, że nie dożyję do emerytury… No i co mamy teraz zrobić w związku z naszą wyjątkowością?
- Mogę wam pokazać - Kotki w piwnicy… Ale najpierw chcę wam kogoś przedstawić.
Nagle w pomieszczeniu było nas więcej niż 4 osoby. Z lewej stron dziadka powolnym krokiem zbliżał się czerwonowłosy chłopak. Miałam dziwne deja vu. Widziałam chyba już gdzieś taką samą burzę włosów. Tylko gdzie?...
- Ty jesteś tym chłopakiem z banku! - krzyknęłam jednocześnie wskazując na niego palcem.
Spojrzałam na Kaito jak na kosmitę w stroju niedźwiedzia - Uspokój się.
- Jeśli pojawi się tu jeszcze jeden świr to ja wysiadam.
- Na szczęście jestem ostatnim, który miał się tu zjawić - powiedział spokojnym głosem i uśmiechnął się do Yato.
- Jestem spokojna… jak ocean spokojny, jak kwiat lotosu na wietrze wiosennym itp. - spojrzałam na nią spode łba.
- Wyglądasz jak obrażony chomik - Zaśmiałam się i szturchnęłam ją łokciem - A więc co dalej?
- Żebyście mogli stać się wielkimi magami musicie otrzymać ode mnie swoje umiejętności - Z trudem wstał i podszedł do małego stoliczka, na którym znajdowały się cztery kamienie - Po jednym dla każdego.

Fioletowy dla Kaito - da ci moc Łowcy Cieni, abyś mogła jeszcze skuteczniej korzystać z jego ukrycia - Nagle kamień zaczął błyszczeć i przemienił się w naszyjnik - Ten naszyjnik zwiększy twoją moc, pomoże ci w wykorzystaniu swoich umiejętności w inny sposób i na zupełnie innym poziomie, który jeszcze się nie śnił ludziom tego czasu.


Yuki, twój kamień jest wyjątkowy, ponieważ skrywa w sobie żywą istotę. W tym błękitnym kawałku skały zamknięta została moc Smoczego Władcy - maga z łatwością posługującego się wszystkimi czterema żywiołami - Kamień zaczął zmieniać kształt i przybrał postać jajka - A ten mały przyjaciel z pewnością pomoże ci, gdy będziesz go potrzebować.


Shizuo, mój uczniu, nadeszła chwila, do której od tylu lat cię przygotowywałem. Oto twój kamień, który w swym czerwonym blasku skrywa moc Manipulatora, pozwalającą kontrolować magię na różne sposoby. Przedmiotem, który pomoże ci lepiej poznać twoje nowe umiejętności jest ta księga. Nauczysz się z niej wszystkiego, lecz korzystaj mądrze.


Yato, ten kamień w kolorze słońca będzie twoim nowym wcieleniem. Staniesz się Strażnikiem i będziesz przynosił szczęście swoim przyjaciołom. A skoro symbolem szczęścia jest kot, właśnie to będzie twój prezent - Cała ceremonia przebiegła naprawdę poważnie, do czasu aż kamień Yato nie zniknął, a na jego głowie pojawiły się… kocie uszy. Starałam się powstrzymać, ale parsknęłam śmiechem.
Parsknęłam śmiechem - Hahaha! Pur pur dla mnie Yato! - złapałam się za brzuch. Spojrzał na mnie spojrzeniem godnym zabójcy - Teraz to wyglądasz jak kot w czasie kąpieli.
- Mówiłam, że dobrze będzie w nich wyglądał! - Pogłaskałam go po głowie, a on zjeżył się jak prawdziwy kociak.
- Ostatni raz wybierasz misję!
- Popieram cię kociaczku! - pogłaskałam go po uszkach - Następnym razem twoja kolej.
Prychnął i odwrócił się do nas plecami żeby odejść w najciemniejszy kąt - Ej! Nie machaj mi tu tym o… gonem? Chwila, co?
Chwila...co? - Skąd tobie ten ogon…
- Z d… Nie ważne.
Chciałyśmy się jeszcze trochę pośmiać ale staruszek zachwiał się i musiał przytrzymać ścianę, żeby nie upaść.
- Mam już bardzo mało czasu. Chciałbym, żebyście wykonali dla mnie pewną misję.
- Ach tak? Co niby takiego? - Staruszek spojrzał na nas.
- Musicie uratować cały świat.
- Uratować? My? Świat? Widziałeś nas na oczy? Jesteśmy nastolatkami z problemami a nie super bohaterami w kostiumach z lateksu i peleryną.
- Z resztą jak niby mielibyśmy to zrobić?
- Jeśli wam się nie uda, wszystkich magów czeka zagłada. Pewien człowiek dawno temu zechciał zawładnąć całym światem. Stworzył więc księgę, która była instrukcją. Gdy zaczął wprowadzać swój plan w życie, najpotężniejsi magowie stworzyli cztery kamienie i odnaleźli magów, którzy byli godni by stanąć do walki. Wasze spotkanie nie było przypadkiem, lecz ściśle ustalonym planem.
- Czekaj, czekaj i czekaj! Chcesz nam powiedzieć, że zostaliśmy zapisani na wycieczkę, na która nie chcieliśmy jechać? - zapytałam z niedowierzaniem.
- To wszystko zostało już dawno przewidziane. Proszę, chociaż spróbujcie, albo świat jaki znacie zniknie.
- Mam coraz gorsze przeczucia…
- Uważam, że lepiej spróbować niż patrzeć jak wszyscy, których lubisz lub kochasz umierają na twoich oczach, bo ty boisz się za bardzo by coś z tym zrobić - podskoczyłam ze strachu, bo zapomniałam, że czerwonowłosy tu jeszcze jest.
- Czy kiedykolwiek powiedziałam, że się boję?! - Ciśnienie mi skoczyło tak, jak on by podskoczył, gdybym go w tej chwili kopnęła - Może lepiej zachowaj swoje insynuacje dla siebie.
- Nie denerwuj się…
Yuki wybiegła jakby ją stado babć goniło, a ona trzymała karpie z Lidla.
- Chyba to ten czas miesięczny… Przyjdzie jak ochłonie… czy coś - podrapałam się po głowie.
Spojrzałam w stronę dziadka, który jakoś tak nienaturalnie zamarł - Dobrze się Pan czuje?
- To nic. Ale wasza przyjaciółka… Chyba nie jest z nią najlepiej.
- Chyba trochę ją to wkurzyło. W końcu straciła rodziców. Może lepiej po nią pójdziemy?
- Skąd ty wiesz, że straciła rodziców? - spytałam zszokowana - Jednak opowiadaliście sobie historyjki rodzinne przy herbatce jak mnie nie było! - ruszyłam sugestywnie brwiami.
- Ty mi kiedyś o tym wspomniałaś przy piątym z kolei kieliszku. Ale trudno cokolwiek po tym pamiętać.
- Na piątym to ja się dopiero rozkręcam a nie - powiedziałam z miną ‘ju toking tu mi?!’
- Muszę odpocząć. Znajdźcie ją i porozmawiamy o tym później.
- Spoko. A tobie kolego szczerze gratuluję.
- Czego?
- Ehh szkoda czasu. Chodź łowco cieni.
- Jeżeli przeżyła to raz, to nie widzę sensu w zamykaniu oczu i udawaniu, że wszystko jest w porządku. Dobrze wiecie, że nie jest jeśli grozi nam wszystkim śmierć. Lepiej stawić czoła swoim strachom i je pokonać niż chować się przez całe życie i bać się odpowiedzialności za inne ludzie istnienie - wow. To była najdłuższa wypowiedź jaką słyszałam z jego ust aż do tej pory. Powiedział to wszystko spokojnym tonem jakby recytował to z jakieś książki ‘poradnik-psychologa-czyli-jak-zwalczać-wszystko-101’.
- Nie chodzi o strach czy obojętność. Zarzuciłeś jej, że totalnie olewa prawdopodobny koniec świata i śmierć, czyjąkolwiek. Jeżeli uważasz, że to było ok, to lepiej zamknij pyszczek. Idę ją znaleźć zanim zrobi coś głupiego.
I poszedł. Boże… jak dzieci w przedszkolu.
- Ty też masz zamiar wyjść zanim dokończymy dyskusję?
- Nie widzę sensu. Powiedziałeś co uważasz na temat nie spróbowania uratowania świata i tyle. Mam swoje zdanie, ale nie zamierzam się kłócić kto ma rację.
- Nie doszliśmy do momentu, w którym się kłócimy kto ma rację.
- I dobrze bo to było nieczułe. Mam na myśli to co powiedziałeś. Nikt nie wie kto przeszedł przez co, ale nie mogę cię winić za to, że nie wiedziałeś.
- Hmm - spojrzał na mnie jak na kosmitę.
Chwileczkę.
Czegoś mi tu brakuje… ale czego?
- Jak ty się w ogóle nazywasz?
Spojrzał na mnie jak na kosmitę z uszkami psa i tańczącego do muzyki z ufo porno.
- Shizuo, miło mi - uśmiechnął się lekko sarkastycznie.
- Kaito - spojrzałam na niego - Mi również.

Siedzę sobie wesoło na skraju przepaści, w głowie same tęcze i jednorożce (bez głów). I oczywiście po raz kolejny ktoś musiał mi przeszkodzić w roztrząsaniu skoczyć-czy-nie-skoczyć.
- Wszystko dobrze?
- Co? A dlaczego miałoby nie być? Przecież ja tylko olewam śmierć bliskich… - Spojrzałam na piękny zachód słońca i przypomniałam sobie swoich rodziców. Mama zawsze uśmiechnięta, ojciec noszący mnie na barana - Kochałam ich. A potem… - Kto tu kroi tą cebulę? - Mogłam tylko patrzeć na umazane krwią ściany i bezwładne ciała.
- To nie była twoja wina - Usiadłem obok niej - Więc czemu tak bardzo cię to dotknęło?
- Bo mnie tam nie było? - Będzie ryczeć… - Bo nie umarłam razem z nimi? Bo nie mogłam się pożegnać? Nie wiem!
- Nie przejmuj się nim. Koleś chyba kilka lat tu siedział, więc może lubi mówić co myśli… Idziesz?
- Nie. Wolę tu posiedzieć. Może potem sprawdzę czy potrafię latać…

Wreszcie przybył do nas Yato ale samotny jak palec.
- I co? Mam wysyłać grupę ratunkową, czy dałeś sobie radę?
- Daj spokój. Nie ruszy się. Trochę głupio… Możesz spróbować, ale chyba nie będzie chciała znajdować się w jednym pomieszczeniu z… pewną osobą.
- Shizuo jestem. Lepiej znać imię osoby, której życzy się bolesnej śmierci. Przynajmniej tak mnie uczono, dzięki temu zaklęcie jest… bardziej skuteczne - uśmiechnął się przyjaźnie.
- Macie ze sobą coś wspólnego… Ale akurat jestem ostatnią osobą, która życzyłaby ci śmierci więc wstrzymaj konie. A tak wracając do tematu, to zgłodniałem.
- O nie! Ty i twoje jedzenie. Założę się że jeśli ślub z pizzą byłby możliwi to byłbyś pierwszym panem młodym - szturchnęłam go łokciem.
- Dobrej pizzy nigdy nie odmówię - Promienny uśmiech zagościł na mojej twarzy - To co tam dzisiaj szamiemy?
- Jak to co? - spojrzałam na Shizuo - Co wy tam macie w tym swoim zamczysku?
- To nie jest zamek tylko klasztor a do jedzenia macie to co sobie wymyślicie. Nasz ‘kucharz’ zrobi cokolwiek tylko trzeba to nazwać - wskazał głową w stronę drzwi na drugim końcu sali.
- Cokolwiek?
- Cokolwiek - potakiwał głową.
W tym samym momencie zobaczyłem Yuki przemykającą korytarzem - Ej! Zjesz z nami coś?!
- Jasne! Jak tylko znajdę kogoś umierającego żeby go olać!
- Baby… Wy to jesteście z innej planety.
Zjedliśmy razem kolację i poszliśmy spać. Yato jeszcze kilka razy próbował do mnie zagadać i trochę pożartować, ale ja nie miałam nastroju, a jemu słabo szło (pewnie przez te dwa wykwity na głowie zwane szumnie uszami). Już następnego dnia mieliśmy się dowiedzieć jak znaleźć tajemniczego gościa, który miał zagrozić całemu światu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz