Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 2 maja 2016

Rozdział X: Wyruszamy na przygodę!

Dalej trzymałam się zasady, że ja w najbliższym czasie żadnej misji nie wybieram. Nie ma bata.
A tu nagle… JEBUT! Koniec kasy.
W sumie to kasę mamy cały czas, ale to co się ostatnio wydarzyło… MY BRAIN IS DYING

- Niech ktoś coś wybierze!- powiedziałam, jednocześnie opierając swoją głowę o blat stołu.
- Myślałam, że nie chcesz już więcej misji… - Uśmiechnęłam się ironicznie.
- Albo to, albo jedzenie szczurów… wybieraj. Dla mnie wybór jest oczywisty.
- Przecież mamy jeszcze pieniądze… Ty chyba chcesz spędzić z nami trochę czasu - Jeszcze bardziej się uśmiechnęłam.
- Jakbym teraz tego nie robiła… - wymruczałam - A gdzie jest patafian?
- Chyba gdzieś po… O właśnie biegnie…
- O kurwa! - Nie ma to jak miłe dzień dobry…
- Kurwa to you too - podniosłam ledwo rękę i pomachałam w stronę głosu.
- Stało się coś?
- Jeszcze pytasz? Wyjdź na zewnątrz i sama zobacz…
- To za dużo roboty. Powiedz mi jaka jest pogoda jak już tam pójdziesz.
Złapałam ją za ramię i pociągnęłam - Chciałaś misję, a to brzmi właśnie jak misja, więc rusz zadek.
- Njeeee! - Mimo krótkiej syreny udałam się za Yuki i Yato. To co zastaliśmy na zewnątrz było… No.
Po mieście kopytkowały sobie stwory wielkości wszelakiej. Najlepsze były te wyższe od budynków - C-co tu się dzieje?
- Za dużo mleka się napiły? Wiem, że jak pijesz mleko to jesteś wielki, ale to już jest przesada.
- Coś ty zmalował?
- Nie mam z tym nic wspólnego!
- Chyba ci nie wierzę.
Ludzie piszczeli, krzyczeli i uciekali. Panika w najlepszym wykonaniu. Stwory nic sobie z tego nie robiły. Trochę tak jak człowiek, który zdepcze mrówkę - nawet nie wiesz kiedy.
- Noo… to mamy problem. Duży problem.
- Raczej dużo problemów - Rozejrzałam się - Trzeba je stąd jakoś zabrać…
- Niby jak?
- Poprosić, żeby sobie poszły? Wyprowadzić na smyczy gdzieś indziej?
- Lepiej się ruszmy…
- Jak trzeba to trzeba.
Rzuciłam się na kolosa który stał najbliżej. Miałam nadzieję, że zacznie mnie gonić. Chyba nie byłam godna uwagi, bo olał mnie zupełnie.
- Chyba są zbyt zajęte…
- Czemu one nas ignorują? - zaatakowałam jednego, ale tylko spojrzał na mnie i sobie poszedł dalej.
- Wychodzą z miasta… drugą stroną… WHAT
Pewnie w tym momencie moja twarz wyrażała tylko jedno: WTF?!
- Co? …
- Jakaś migracja?
- To nie jest normalne. Chyba damy im przejść… No bo co mamy zrobić?
- Niby co jest tak wielkie, atakuje miasto dla spaceru i sobie idzie?
- Mnie też to dziwi. Jakby coś je wygoniło z lasu.
- To była najdziwniejsza sytuacja jaką kiedykolwiek przeżyłam a powiem wam, że widziałam wiele - po chwili namysłu dodałam - Wracam do środka skoro kryzys został zażegnany.

Kaito już prawie znalazła się w budynku, kiedy zobaczyłam małego stworka gapiącego się na mnie. Był kudłaty i miał długie uszy. Gapił się tak na mnie, jakby chciał, żebym z nim poszła.
- Co to jest, do cholery?
- Nie wiem, nie chce wiedzieć i idę sobie - powiedziałam, już prawie otwierając drzwi.
- Wracaj! Idziemy za nim!
- Chcesz iść za jakimś kudłatym kurduplem tylko dlatego że na ciebie spojrzał. Wiesz dokąd cię zaprowadzi? Do psychiatryka.
- Aleś ty zabawny. Czuję, że musimy za nim iść…
- A ja czuję nieodpartą potrzebę pójścia po jakieś zadanie, żeby nie zdechnąć w przyszłości z głodu… więc? Idziemy po zadanie - złapałam szybkim ruchem patafiana i Yuki pod ramię, i pociągnęłam w stronę gildii.
Wyrwałam się jakby mnie do piekła ciągnęła - Po misję możesz iść w każdej chwili. Ja idę za tym… Czymś.
- Ale się uparła. Chyba musimy z nią iść. W końcu do teatru też za tobą poleźliśmy.
- To na własną odpowiedzialność.
- No to idziemy - Stworek chyba zrozumiał, bo podskoczył na swoich krótkich łapkach i pobiegł w stronę wyjścia z miasta - przeciwną do tej, w którą szły potwory.
- Dobra… Teraz zrobimy jak ty chcesz.
Pobiegliśmy za nim, ale szybko straciliśmy go z oczu.
- No super, ty i twoje pomysły…
- Wyniuchaj go.
- Czy ja wyglądam jak pies?
- Teraz to nie, ale jak się zapuścisz to.. - puściłam mu oczko.
- Czemu ja się z wami w ogóle zadaję?
- Bo nas uwielbiasz… Tam jest! - Skoczyłam w krzaki jak sarna.
- Biedny stworek został zaatakowany przez dziką sarnę. Czytała Krystyna Czubówna.
- Chodź za nią zanim się zgubi… Nie chcę jej szukać w tych krzaczorach.
- No idziecie?!
- Idziemy, idziemy… spokojnie. To ty się rzucasz na biedne stworzonka.
- Niedługo wszyscy się zgubimy w tych chaszczach…
- Nie narzekaj!
- Dobrze, proszę pani.

Szliśmy za Yuki jak te kaczęta za matką kaczką. Gęsiego. Od czasu do czasu w parach jak grzeczne dzieci.
- Zaczyna się robić ciemno…
- On chyba też to zauważył - Stworek usiadł na środku polany i raczej nie miał zamiaru się ruszać.
- I to tyle? Przeszliśmy za nim całą tą drogę tylko po to aby stanąć na polanie? … - rozejrzałam się w około - To co? Możemy już wracać…
- Chyba musimy tu przenocować…
- Ciekawe gdzie?
Użyłam magii i z ziemi zrobiłam przytulne schronienie - Masz jeszcze jakieś problemy?
- Nie ma elektryczności, poduszka nie jest z pierza gęsi królewskiej czerwonookiej i w ogóle standard bardzo niski. Nie polecam Agnieszka Włodarczyk.
- Zrobiłabym ci krzywdę, ale się powstrzymam - Oboje zaczęli gramolić się do jaskini.
- A ty nie idziesz?
- Lubię sobie popatrzeć na gwiazdy.
- Tylko uważaj, żeby żadna na ciebie nie spadła - powiedziałam zanim zniknęłam w jaskini.
- Ona nie dożyje do rana…
- Jestem tak śpiący, że byłbym w stanie w to uwierzyć.
Posiedziałam chwilę na polanie po czym zgarnęłam stworka, który nawet się nie przejął do środka i zasnęłam.
Pół nocy wierciłam się na ‘’łóżku’’, bo nie mogłam zasnąć. Miałam dziwne wrażenie, że ta cała wesoła wycieczka za stworkiem z dupy nie skończy się dla nas dobrze. Nie wiem co sądzą o tym moi towarzysze broni po drugiej stronie. Nie wydają się za bardzo przejęci dziwnymi wydarzeniami.

Gdy się obudziłam o mało nie rozniosłam naszego schronienia. Oczywiście drogie dzieci położyły się jak najdalej od siebie więc musiałam spać między nimi. Rano oboje znajdowali się zdecydowanie zbyt blisko…
- Ej! Co ja jestem?! Przytulanka?!
- Co? Co się stało? - Biedak poderwał się tak, że o mało nie przywalił w sufit.
- Jeszcze pięć minut mamo - wymruczałam jednocześnie ściskając swoją poduszkę aka Yuki mocniej.
- Czemu nas tak agresywnie budzisz?
- Bo nie jestem poduszką - Stwierdziłam, jednocześnie próbując wydostać się ze stalowego uścisku Kaito.
- Nie ruszaj się poduszko. Nie jesteśmy w Azji, że jedzenie mi z talerza ucieka, więc ty poduszko zostań na swoim miejscu - wymamrotałam jedno z najdłuższych możliwych zdań w historii ludzi w ¾ śpiących.
- Wstawaj albo ci pomogę!
- Nieeee.
Wreszcie udało mi się wyleźć, oczywiście ciągnęłam Kaito za sobą, bo nie chciała się odczepić. Za mną z jaskini wyleciał stworek.
- Znajdź swoją własną poduszkę…
- Idziemy za nim! - Oderwałam od siebie Kaito.
- A co ze śniadaniem?
- Chyba nie będzie… Skąd ona ma tyle energii? Ja tu usypiam na stojąco…
- Chyba znajdą sobie inną drużynę… Albo zjem tego stworka.
Tamci byli daleko, a ja leciałam z prędkością światła. Wreszcie las się skończył.
Yuki poleciała jak strzała za swoim dziwnym przewodnikiem. Ja w między czasie razem z Yato prowadziliśmy jakże ciekawą rozmowę.
- Najpierw go upiecz, bo tak na surowo to ja nie wiem…
- Najpierw muszę go złapać… Ale pieczony może być nawet dobry. Szkoda, że taki mały.
- Będzie na przekąskę… Może ma rodzinę?
- Idziecie czy nie?!
- Nie! My lubimy się turlać więc musisz na nas poczekać!
- Tutaj jest koniec lasu!
- Zajebiście!
- No wreszcie! - stanęłam na małej górce ostatnia.
- Co to jest?
- Jakaś świątynia? Może budka z hotdogami? Nie wiem. Ten stworek tam pobiegł.
- Czy ty widzisz ile tu jest schodów?
- Nie mów mi, że się kilku schodów boisz - zaczęłam się śmiać wrednie.
- Hmm, jest ich tu z trzysta… - Użyłam wiatru, żeby nie musieć po nich wszystkich iść.
- Jaki samolub… Ech. Będę musiała sama sobie poradzić - w tym samym momencie zniknęłam, żeby pojawić się za sekundę na samej górze.
- Super, muszę iść pieszo…
Czekaliśmy na Yato dobre piętnaście minut.
- No, jesteś wreszcie…
- Długo ci to zajęło… już myślałam, że się po drodze gdzieś sturlałeś.
Spojrzał na nas wzrokiem pełnym furii, ale nic nie powiedział.
- No to rozejrzyjmy się po tej świątyni.
- Prowadź nas!
Ruszyliśmy szerokim korytarzem. Odchodziło z niego pełno małych, ale raczej nie chcieliśmy się tam zgubić. Po jakimś czasie doszliśmy do wielkiej sali. Siedział tam staruszek i gapił się na nas.
- Witajcie.

_____________________________________________________________________
Przepraszam za lekkie opóźnienie (problemy z internetem).
To dopiero początek, więc śledźcie nasze przygody ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz